piątek, 28 czerwca 2013

Cudowne włosy z Aussie?

Od jakiegoś czasu ciekawa byłam działania tak dobrze znanych już na całym świecie produktów australijskiej firmy Aussie, które dostępne są od niedawna w sieci drogerii Rossmann. Trafiłam akurat na promocje, bodajże 20zł na wszystkie produkty. Swoją drogą muszę zauważyć, że cena dosyć wysoka w porównaniu z niezawodnymi produktami Biovax.



Wybrałam szampon Miracle Moist do włosów suchych, zniszczonych i pozbawionych blasku z olejkiem z australijskiego orzecha makadamia, odżywkę 3 Minute Miracle (Luscious Long), głęboko nawilżającą do włosów długich, wymagających dopieszczenia z ekstraktem z australijskiego eukaliptusa i olejkiem awokado oraz odżywkę 3 Minute Miracle (Colour), również głęboko nawilżającą z tym, że do włosów farbowanych z ekstraktem z australijskiej dzikiej brzoskwini.


Z czystej ciekawości postanowiłam zbadać sprawę dogłębniej i przestudiować rzeczywisty skład. I nie wiem, czy dobrze zrobiłam, bo jak to się mówi "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz" :) Na pierwszy rzut poszła odżywka 3 Minute Miracle do włosów farbowanych. Już na 6-tym miejscu jak widać mamy silikony (bis-aminopropyl dimethicone), następnie EDTA, czyli ethylenediaminetetraacetic acid, składnik, który pełni rolę stabilizatora w kosmetykach. Ze względu na swoje właściwości przeciwbakteryjne i przeciwgrzybiczne, pełni rolę konserwantu, zapobiegającego zmianom zapachu, konsystencji i wyglądu kosmetyku. Może  podrażniać skórę i błony śluzowe. Znalazłam również informację, że nie należy stosować w czasie laktacji i ciąży, co mnie bardzo zdziwiło, ponieważ żadnej informacji na ten temat nie ma na opakowaniu, być może ze względu na niską jego zawartość nie jest szkodliwy, stąd też jej brak. Dopiero na 14-tym miejscu pojawia się ekstrakt z owoców, więc ciekawa jestem jak produkt zachowa się na moich włosach. Początkowy skład, jak i jego większość, to raczej standard w porównaniu z większością odżywek do włosów ogólnodostępnych marek. Bardzo zastanawia mnie zachwyt i już nie mogę się doczekać swojej opinii na temat tych produktów, którą znajdziecie na pewno w denku.



 Odżywka 3 Minute Miracle (Luscious Long): skład jest bardzo podobny, na tym samym miejscu pojawiają się ekstrakty z owoców. Ciekawość dała górę i zdążyłam już raz ją użyć, żadnych efektów nie zauważyłam, ale z opinią zaczekam do zużycia. Troszkę to potrwa podejrzewam, ponieważ kończę inne produkty a Aussie chciałabym stosować razem.


No i szampon Miracle Moist: tak, więc już na 2-gim miejscu mamy SLSy :), ale dlaczego to mnie nie dziwi. Akurat mi to nie przeszkadza, ponieważ dzięki sls moje włosy są "ujarzmione", mam dosyć puszące się włosy, ponieważ są lekko kręcone naturalnie, więc ten składnik pomaga mi je wygładzić. Również jak w przypadku pierwszej odżywki mamy EDTA. Dalej ciągnie się i ciągnie mnóstwo ulepszaczy konsystencji, piany itp. Dopiero można powiedzieć na przedostatnich miejscach pojawia się sok z aloesu i olej makadamia. Zastanawia mnie po tym wszystkim skąd ten szum, czy aby nie jest to zbyt powierzchowny zachwyt zasugerowany marketingiem i reklamą. Poczekamy zobaczymy, mam nadzieje, że krzywdy mi nie zrobią :) i zakupów też nie będę żałować.

Pozdrawiam :)
Kasia

środa, 19 czerwca 2013

Dobre bo polskie

Fanką polskiego kina przyznam szczerze stałam się z czasem, a dosadniej z wiekiem. Kiedy dowiedziałam się, że najlepsze polskie filmy dostępne są na YouTube od razu wiedziałam, że muszę się tą informacją podzielić z wami. Studia filmowe KADR i TOR stworzyły swoje kanały na YouTube. Dziesiątki pełnometrażowych, najsłynniejszych polskich filmów za darmo! Planują także sukcesywnie udostępniać kolejne. Kilka filmów można obejrzeć tylko na terenie Polski, natomiast większość jest dostępna na całym świecie.

Kanały na których udostępnione są filmy: 

Dobre polskie kino uwielbiam za jego prawdziwość oraz dialogi.
Mój ulubiony film z czasów nastoletnich to Noce i dnie, już nie wspomnę o tym ile razy przeczytałam książkę.



Miłego oglądania
Pozdrawiam
Kasia :)

wtorek, 18 czerwca 2013

Burn this out

Sezon na szorty i krótkie sukienki nadszedł, a ja mimo ćwiczeń oraz ogromnych ilości wypijanej wody zauważyłam, że moje uda potrzebują dodatkowego bodźca w walce z cellulitem. Wiadomo, że 99% kobiet ma cellulit w mniejszym bądź większy stopniu, to jednak chcemy i staramy się aby nasza skóra szczególnie latem wyglądała zdrowo i gładko. Mój przypadek nie jest jakiś wybitny, nie jest to bardzo widoczne, ale ja czuje się lepiej ze świadomością, że moja skóra jest gładsza w tych miejscach, zwyczajny komfort.
Pierwszy raz skusiłam się na linie Nivea Q10, a tylko dlatego, że wiele pozytywnych opinii na jej temat słyszałam, nawet Szusz bardzo ją zachwalała. Przeważnie używałam Eveline Cosmetics, ale nie mogę znieść uczucia chłodu jaki towarzyszy po jego aplikacji, jest to dla mnie straszne. Fakt faktem, że jest skuteczny, ale używam go tylko w bardzo upalne dni albo zaraz po ćwiczeniach, kiedy moje ciało jest rozgrzane i wręcz prosi się o jego zastosowanie :) Używałam również serie kosmetyków antycellulitowych z Lirene, które raczej nie działały, skóra była napięta i jędrna, ale cellulit nienaruszony.
Producent zapewnia, że kosmetyki sprawią, że skóra będzie jędrniejsza, gładsza a jednocześnie cellulit zostanie zredukowany. Jeśli chodzi o żel-krem to użyłam go już kilka razy.  Fakt - jak na tą chwilę mogę jedynie powiedzieć, że rzeczywiście skóra jest jędrniejsza, gładsza i dobrze nawilżona, ale redukcji cellulitu szczególnie nie zauważyłam, może troszeczkę, ale nie jestem pewna do końca, czy to zasługa żelu, czy częstszych ćwiczeń i jazdy na rowerze. Konsystencja jest dosyć rzadka dzięki temu produkt łatwo rozprowadza się na skórze, a zarazem wchłania. Kolor ma niebieski, więc jasne ubrania raczej może brudzić. Jedyne zastrzeżenie: nie jest to wydajny produkt, używam go przez tydzień, tylko na uda a w opakowaniu zostało produktu może na dwa razy. Do pełnej opinii jeszcze poczekam, zużyje produkt i wtedy powiem coś więcej w denku. Nie używałam jeszcze balsamu, ale myślę, że opinia może być podobna, składy mają podobne, więc zobaczymy.
Kupiłam je w Rossmannie akurat trafiłam na promocję, do 20 zł  każdy.




Skład Balsamu Ujędrniającego: Aqua, Glycerin, Paraffinum Liquidum, Glyceryl Stearate SE, Ocydodecanol,  Alcohol Denat., Stearic Acid, Dimethicone, Glyceryl Glucoside, Ubiquinone, Creatine, Dicaprylyl Ether,  Myristyl Alcohol, Methylparaben, Sodium Carbomer, Phenoxyethanol, Ethylparaben, 1-Methylhydantoin-2-lmide, Linalool, Citronellol, Benzyl Alcohol, Alpha-Isomethyl Ionone, Limonene, Parfum.



Skład Żel-kremu Antycellulitowego: Aqua, Alcohol Denat., Cyclomethicone, Glycerin, Glyceryl Glucoside, Carnitine, Ubiquinone, Nelumbo Nucifera Leaf Extract, Phenoxyethanol, Butylene Glycol, Sodium Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Carbomer, Chondrus Crispus, Sodium Polyacrylate, Dimethiconol, Limonene, Linalool, Geraniol, Citral, Parfum, CI 42090.




Używałyście już tych produktów? Dajcie znać jak u Was się spisały, a może polecacie coś nowego do przetestowania.


Pozdrawiam :)
Kasia

niedziela, 16 czerwca 2013

Usta pod ochroną

Będąc w Polsce nie omieszkałam zaopatrzyć się w mój ulubiony balsam do ust. Ku mojemu zaskoczeniu Pani ekspedientka poinformowała mnie, że Tisane stworzył pomadkę również na lato z SPF30. Jako, że już drugi sezon używam Piz Buin z SPF20 i jestem średnio zadowolona, ponieważ po ekspozycji na słońce miałam nieprzyjemne uczucie pieczenia ust przy użyciu tej pomadki i wcale nie czułam nawilżenia, to oczy od razu mi się zaświeciły. Sporo jeżdżę na rowerze, więc pomadka z filtrem jest dla mnie idealna do szybkiej aplikacji i zabezpieczeniem przez słońcem i wiatrem. Ja kupiłam swoją w Go Sport za około 14zł.
Skład jest zachęcający, więc mam nadzieje, że się sprawdzi i będę tak zadowolona jak ze zwykłej wersji.



A Wy jakiej ochrony używacie na usta w lecie?

Pozdrawiam
Kasia



piątek, 14 czerwca 2013

Świeżynki w mojej kosmetyczce

Od dłuższego czasu poszukiwałam nowego podkładu na wiosenno - letni sezon. Od wielu lat używam Affinitone z Maybelline z którego jestem bardzo zadowolona, ale chciałam zmiany. Kilka podejść już miałam z innymi podkładami, ale zawsze z pokorą wracałam do niego, ponieważ każdy inny był beznadziejny jak dla mnie. Zależało mi przede wszystkim na lekkiej konsystencji, ale też na tym, żeby w miarę dobrze krył drobne niedoskonałości. W drugiej kolejności na delikatnym rozświetleniu twarzy. Po wielu tygodniach poszukiwań cuda na wizażu, wielu dylematów związanych ze zdecydowaniem się, który produkt wybrać, w końcu! wybrałam... dwa :)
Diorskin Nude podkład, który ma nadać skórze pięknego blasku oraz naturalny wygląd. Podkład jest na bazie wody, więc w mojej opinii już jest na plus. Producent mówi, że jest to podkład miękki w dotyku i zapewniający maksymalne nawilżenie, zawiera kwasy tłuszczowe podobne do tych zawartych w naskórku. Dlatego też jego konsystencja ma wtapiać się całkowicie w skórę, tworząc niezwykłe uczucie nagości. Ulala i jeszcze gwiazdka z nieba... ja w takie cuda nie wierze, więc poprosiłam Panią ze stoiska o małą próbkę ( miałam dwie 010 i 022). Próbki starczyły mi na kilka użyć. Po przetestowaniu zdecydowałam się na kolor 022, ponieważ 010 był za jasny. 022 (warm beige) jest to odcień z lekko różowym tonem, którego zupełnie na mojej twarzy nie widać, po prostu idealnie stapia się z moją karnacją. Dostępny jest również 020-light beige, który ma naturalne tony, ale w sklepie wydawał mi się "brudnym" odcieniem beżu oraz 021-golden beige, który ma w sobie żółte tony co już totalnie odpada. Ja mam skórę raczej w tonacji beżowo-oliwkowo-złotawej (jeśli takie określenie komuś coś mówi) z piegami, więc postawiłam na 022 i jest idealnie. Konsystencja na początku lekko mnie zniechęcała, ponieważ jest troszkę tępa, podkład na pewno nie należy do najbardziej lekkich, ale też nie odciąża skóry, nie czuje się go na twarzy w ciągu dnia. Idealnie stapia się ze skórą, twarz jest rozświetlona tak jak mi zależało oraz zdrowo wyglądająca. Aplikuje go pędzlem hakuro h50S bądź gąbeczką (beauty blenderem) z H&M i w obydwu przypadkach wygląda bardzo ładnie, nie zostawia smug, nie widać go bardzo na twarzy, kryje niedoskonałości (nie mam ich zbyt wiele czasami mały nieprzyjaciel mnie zaskoczy). Z pewnością spełnia swoją funkcje. Posada wygodną w użyciu pompkę, więc użytkowanie jest dodatkowo przyjemne. Jeśli chodzi o trwałość, to w moim przypadku bardzo ładnie utrzymuje się na twarzy praktycznie przez cały dzień, jedynie po 5h mniej więcej trzeba go przypudrować w strefie T, ponieważ skóra zaczyna się świecić. Nie wysusza skóry, wręcz przeciwnie wydaje się być odżywiona po zmyciu makijażu, dodatkowo posiada SPF15,  bardzo wydajny. Warty uwagi podkład moim zdaniem.





No i moje skarby. Zacznę od podkładu - Chanel Vitalumiere Aqua, Teint Parfait Effet Soconde Peau. Czyli nic innego jak podkład bardzo lekki, na bazie wody, mający nadać skórze efekt "drugiej skóry", a jednocześnie zakrywający drobne niedoskonałości, lekko matujący. Oczywiście, jak w przypadku Diora testowałam go przez kilka dni. Do testów wybrałam kolor 22 beige-rose, ponieważ w sklepie 10-styka beige wydawała mi się za jasna, ale w rezultacie to na nią właśnie się zdecydowałam.
W mojej opinii podkład jest bardzo dobry. Bardzo lekki, ale właśnie przez to idealny na lato, kiedy nie chcemy za wiele na twarz nakładać, a jedynie wyrównać koloryt cery. Nie zapycha porów, cera jest odżywiona po jego zmyciu, nie wysusza tym samym. Na drobne niedoskonałości konieczny jest korektor, ponieważ w ogóle ich nie zakrywa, radzi sobie jednak z drobnymi zaczerwienieniami. Cera po aplikacji jest bardzo świeża, promienna i przyjemna w dotyku. Nie widać go zupełnie na twarzy, zadziwiająco stapia się z nią zaraz po aplikacji. Nie tworzy przez to efektu maski, nie konieczne jest wyrównywanie koloru na szyi. Jeśli potrzebuje czegoś pomiędzy lekkością a dobrym kryciem to mieszam oba produkty i też bardzo dobrze wygląda to na twarzy. Jedyny minus, to to, że trzeba go bardzo dokładnie wymieszać. Jest bardzo wodnisty, więc czasami jak się spieszę, nie wymieszam go dokładnie, z opakowania wydobywa się jako pierwsza woda. Ma SPF15, więc dodatkowy plus.
Nie jestem w stanie zaprezentować efektów na zdjęciach, ponieważ mój aparat w ogóle tego nie odzwierciedla, więc musicie wierzyć mi na słowo, że jeden, jak i drugi bardzo dobry.

Moim drugim skarbem, bez którego już nie wyobrażam sobie makijażu jest Les Beiges Chanel Natural Glow Powder, czyli po prostu puder prasowany, który ja używam jako bronzer. Mój kolor to 30. Dotąd używałam bronzera w kremie Soleil Tan de Chanel i do tej pory jestem z niego bardzo zadowolona, ale potrzebowałam czegoś innego, prasowanego bronzera, który nadaje satynowe, delikatne wykończenie oraz naturalny efekt lekko opalonej, rozświetlonej skóry i znalazłam! :) Dokładnie tak jak opisałam swoje oczekiwania tak też opisać mogę ten produkt. Efekt Glow jest, natomiast jak dla mnie bardzo subtelny bez żadnych drobinek, po prostu cudny. Producent dodatkowo zapewnia, że produkt wzbogacony jest o komórki roślinne kwiatu bawełny i białej róży dzięki temu produkt chroni skórę przed słońcem, zanieczyszczeniami i stresem oksydacyjnym. Dzięki dobremu przenikaniu składników aktywnych pudru wgłąb skóry ta jest skuteczniej chroniona przed zanieczyszczeniami, odwodnieniem i agresywnym działaniem czynników zewnętrznych. Skierowany jest podobno szczególnie do osób posiadających wrażliwą skórę z ochroną SPF15. Do zestawu dołączony jest półokrągły pędzelek, który szczerze wyznam, że używałam tylko raz, kiedy zabrałam go ze sobą do torebki i poprawiałam makijaż wieczorem, ale nie zachwycił mnie. Aplikuje go pędzlem do konturowania hakuro h14 i jest to duet idealny. Dodatkowo produkt można trzymać w aksamitnej czarnej sakiewce z wytłoczonym logo chanel co jest bardzo urocze i zabezpiecza produkt oraz opakowanie przez zniszczeniem.






Szczerze polecam te cuda (szczególnie Les Beiges), u mnie spisują się wyśmienicie. Wiadomo ceny ich nie są już zbyt cudowne, ale ze względu na jakość produktów, efekt jaki otrzymujemy i wydajność, bo są niesamowicie wydajne (Soleil Tan de Chanel mam już ponad rok i jeszcze daleko do ujrzenia denka), to naprawdę warto.

Ciao :)
Kasia