środa, 6 sierpnia 2014

Opalowe Wybrzeże


Belgia w większości znana jest z tego, że oka krajobrazami nie nacieszymy. Płaska równina, która dla miłośników gór, ciekawych terenów i krajobrazów, nie jest zbyt urokliwym i zaskakującym miejscem, jednym słowem nuda. Jednakże wystarczy wychylić nos troszkę na zachód wybrzeżem, a teren zaczyna falować. Zaledwie 2h drogi autem od Brukseli, a czujemy się co najmniej jak w Polsce. Na zachód od Calais ukazuje nam się przepiękny klif morski, który nosi nazwę Côte d'Opale, czyli Opalowe Wybrzeże, odcinek, który był jednym z najsilniej umocnionych fragmentów Wału Atlantyckiego. Północny krajobraz Francji bogaty w plaże, chronione wydmy (które ciężko spotkać w Belgii, a tak przypominają mi Polskie morze), lasy i klify skalne od dawna widniał na liście miejsc koniecznych do odwiedzenia.



Z Brukseli wyruszyliśmy dosyć wcześnie, ale bez pośpiechu, a w południe byliśmy już w Calais, które od angielskich wybrzeży oddziela tylko kanał La Manche, swoją drogą przy dobrej, bezchmurnej pogodzie jesteśmy w stanie zobaczyć "cień" angielskiego wybrzeża, które jest oddalone niewiele ponad 30km. Jest to region często odwiedzany przez turystów, szczególnie przez anglików. Samo miasteczko oprócz imponującego portu, ratuszu, nie jest zbyt ciekawe, rozległa plaża, molo i latarnia pozwala poczuć się nam jak na wakacjach, dla mnie natomiast morze zawsze będzie pięknym wspomnieniem z dzieciństwa, w takim miejscu uśmiech sam pojawia się na twarzy :)





Jak to przeważnie nad morzem, pogoda była bardzo zmienna, wiatr dosyć porywisty, spacerując postanowiliśmy przekąsić coś małego, zanim wysuszymy w centrum miasta. Wybór nadmorskich smakołyków - nie do końca zdrowych oczywiście, był ogromny. Postawiliśmy na frytki, ale kiedy zorientowaliśmy się jakie porcje podają, po prostu zwątpiliśmy :) cóż widocznie starają się dopasować do potrzeb potencjalnego turysty, a że przeważnie jest nim anglik, porcje też muszą być angielskie :)  
Oczywiście, dwie osoby nie były w stanie zjeść takiej porcji, ale trzeba przyznać, że przerażenie w naszych oczach, kiedy odbieraliśmy zamówienie, musiało rozśmieszyć sprzedawcę :)

Zostawiając za sobą Calais wyruszyliśmy do punktu głównego jakim było Wybrzeże Opalowe. Oprócz 120km pięknych szerokich piaszczystych plaż zwłaszcza podczas odpływów, wydm, to przede wszystkim 25km zapierających dech w piersiach kredowych klifów. Te najpiękniejsze uważa się w okolicach przylądku Cap Gris-Nez i Cap Blanc-Nez (szary i biały nos), dodatkowo warty odwiedzenia kurort Wissant lub dla bardziej wymagających, stylowe miasteczko Wi­me­reux, dalej na zachód już większe pełne zabytków kolejne miasteczko Boulogne-Sur-Mer.

Pierwszy na naszej drodze wyłonił się przylądek Blanc-Nez. Cudowne miejsce i idealne tereny na wycieczki rowerowe.



 Pomnik poświęcony jednostkom wojskowym chroniącym wody kanału La Manche przed U-bootami w czasie I Wojny Światowej.


Bardzo przyjemne i wyciszające miejsce, świadomość tragicznej przeszłości tego wybrzeża dodatkowo wprowadza w specyficzny nastrój. Fakt wiatr wieje tam dokładnie tak samo, jak opisują to w każdym praktycznie przewodniku, czy artykule, także dobra rada (dla mnie również na następny raz), apaszka na głowie we francuskim stylu, pięknie zawiązana na pewno się przyda ;)

Kolejne miejsce do którego zajechaliśmy był kurort Wissant, cudne, typowo nadmorskie francuskie miasteczko, które zachwyca architekturą, wąskimi uliczkami, plażami.




Raj dla oka, a dodatkowo idealne warunki do sportów wodnych (szczególnie kitesurfingu).


Naszym następnym celem miał być przylądek Le Cap Gris Nez, niestety z pięknej słonecznej pogody nagle zaczęło intensywnie padać, więc pojechaliśmy do ostatniego punktu naszej podróży, jakim było Boulogne-Sur-Mer. Boulogne, to wielki port, spore miasteczko i dużo turystów, ale nie trzeba dużo, aby oderwać się od tego zgiełku, wystarczy wspiąć się na szczyt starego miasta i już jesteśmy w zupełnie innym świecie. Także zapraszam do miasteczka w mieście - stare miasto otoczone murami obronnymi:














Wracając do rzeczywistości wstąpiliśmy jeszcze do sławnego w całej Francji sklepu pana Philippe'a Olivier'a pod którym mieszczą się piwniczki, w których to sery nabierają odpowiedniej do spożycia dojrzałości. Określiłabym ten uroczy mały sklepik jako raj dla seromaniaków. Ogromny wybór dla osób takie jak my jest aż przytłaczający, jest ich tam tyle rodzajów, szczególnie z północy Francji, że nie sposób wybrać coś samemu. Wiedziałam tylko że najbardziej popularnym specjałem koniecznym skosztowania serwowanym w sklepie pana Philippe'a jest camembert marynowany w calvadosie, okazało się jednak, że jest tak popularny, że dla nas nie zostało nic, został wyprzedany :) Na kartce zapisałam też nazwę Maroilles, wiedziałam tylko, że jest mięciutki w środku, a obmywana piwem skórka ma mocny zapach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest ich dwa rodzaje. W sklepie pachniało serami i ciężko było wyczuć zapach każdego z osobna, ale kiedy już w domu otworzyłam paczuszkę z serami, dosłownie, myślałam że zwrócę ;) Maroilles Fermier okazał się tym łagodniejszym i o dziwo bardzo smacznym, ale jeśli chodzi o Maroilles Mignon - ja nie dałam rady, w każdym razie, warto było się przekonać :) to, co jest wyśmienite dla jednych, dla innych może okazać się niemożliwe do zjedzenia :) Polecam, chociażby zajrzeć, sklepik mieści się na Rue Adolphe Thiers 43.



Czytając o Opalowym Wybrzeżu, często natykałam się na opinie typu: Lazurowe Wybrzeże, niczym mała Francuska Riwiera tylko spokojniejsza i dokładnie tak samo opisałabym to miejsce. Koniecznie musimy tam wrócić, a już na pewno mamy w planach wycieczkę rowerową wzdłuż wybrzeża.






Pozdrawiam
Kasia

1 komentarz:

  1. Miałem piękną pogodę, brak wiatru i Anglię było widać

    OdpowiedzUsuń